czwartek, 6 września 2012

hej, hej, helloł ;)

No to chyba wracam tu! ;)

wtorek, 20 marca 2012

Effaclar duo - start.

Wszystko pięknie, wszystko ładnie, za oknami słoneczki świeci. Przyszła wiosna i oprócz długo oczekiwanego zapachu ciepła i słońca przyniosła mi również, w niechcianym bonusie, okropne problemy skórne.
Ładnych parę lat temu, jeszcze w gimnazjum i liceum przechodziłam okropny trądzik, ble, paskudny, typowy dla młodzieńczego wieku. Później jego objawy, samoistnie z biegiem czasu zaczęły słabnąć (chociaż pomagałam temu jak tylko mogłam) aż do teraz kiedy typowego trądziku na pewno już nie mam. Została mi po prostu bardzo trudna w pielęgnacji cera - czasem sucha, czasem mieszana, ze skłonnością do pojedynczych, mniejszych lub większych niedoskonałości, rozszerzonych porów, zapychania porów, przesuszeń, zaczerwienień, czasem błyszczenia w trefie T i zaskórników. Brzmi makabrycznie ;) Ale mam nadzieje, że nie straszę ludzi na ulicy ;)
Problem z cerą ma bardziej podłoże hormonalne niż typowo skórne, dlatego moja cera jest oporna w pielęgnacji i raz na jakiś czas (raz na 2, 3 lub 4 miesiące) moja skóra sama postanawia się oczyścić i wyrzuca na wierz wszystkie "skórne śmieci" jakimi dysponuje co jest nie do ogarnięcia ;)
Oczywiście są kosmetyki, które jej służą bardziej, pomagają. Są i takie, które kompletnie nie służą.
No i niestety dopadło mnie teraz (a przez długi czas miałam spokój z niespodziankami). Wysypało mnie strasznie wielkimi, bolącymi, podskórnymi pryszczami, które za nic nie chcą się goić.
Postanowiłam zatem wypróbować (polecany mi kiedyś przez dermatologa) Effaclar duo :)


"Effaclar Duo jest kompletną pielęgnacją zawierającą 4 składniki aktywne, aby skutecznie działać na dwa główne objawy trądziku:
- zapalne zmiany trądzikowe (krosty i grudki): niacynamid i pirokton olaminy aby oczyścić skórę i chronić przed powstawaniem nowych zmian trądzikowych,
- zaskórniki: połączenie LHA z kwasem linolowym aby odblokować pory i eliminować martwe komórki odpowiedzialne za ich zatykanie.
Uzupełnieniem składników aktywnych jest woda termalna z La Roche Posay o właściwościach kojących i zmniejszających podrażnienia.
Po 4 tygodniach pory są odblokowane a zapalne zmiany zredukowane. Skóra jest gładka i oczyszczona. Krem długotrwale przywraca równowagę skórze, aby nadać jej zdrowy wygląd. Na początku stosowania stan skóry może się przejsciowo pogorszyć.

Skład: Aqua/Water, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Hydrogenated Polyisobutene, Niacinamide, Isopropyl Lauroyl Sarcosinate, Ammonium Polyacryldimethyltauramid E/Ammonium Polyacryloyldimethyl Taurate, Silica, Methyl Methacrylate Crosspolymer, Sodium Hydroxide, Salicylic Acid, Nylon-12, Zinc PCA, Linoleic Acid, Pentaerythrityl Tetra-Di-T-Butyl, Hydroxyhydrocinamate, Capryloyl Glycine, Capryloyl Salicylic Acid, Caprylyl Glycol, Piroctone Olamine, Myristyl Myristate, Potassium Cetyl Phosphate, Glyceryl Stearate SE, Parfum/Fragrance (01.10.2009.)
"

Kupiłam go w promocji razem z żelem oczyszczającym z tej samej serii (pewnie większości dobrze znanym :)) za 43zł. Jestem zadowolona i gotowa do testowania.

Dzisiaj trzeci dzień używania tego kremu i jak na razie oporne pryszcze powoli się zasuszają. Na brodzie wyszło mi kilka kolejnych dużych i bolących zmian. Trudno powiedzieć jak na mnie działa po trzech dniach. Jednak będę informować na bieżąco - jak mi idzie walka przy wspomaganiu Effaclarem Duo.

Pozdrawiam!
P.S. trzymajcie kciuki! :* ;)

poniedziałek, 12 marca 2012

Tag: 5 kosmetycznych rzeczy, których wcale nie chcę mieć...

Ja się od razu usprawiedliwię, że nie było mnie, bo czasu brak! Ogarniamy właśnie remont mieszkania (ooooh, aaaah, niedługo się przeprowadzam z kawalerki do nowego, większego mieszkanka, na pewno będę Was zamęczać zdjęciami ;)) który prawie dobiega końca... Jeszcze tylko podłoga, meble... kosmetyczne sprawy :) Ale najgorsze już za mną i szczerze mówiąc to jestem z nas dumna, bo dzielnie (ja z chłopakiem) walczyliśmy z pierwszym w życiu remontem i chyba daliśmy radę! A to wcaaaale nie takie łatwe... ;)

A wracając do blogowania, to wiem, wiem, że ten tag krążył po blogach sto lat temu, ale ja się nigdy jeszcze w to nie bawiłam i jednak, pomimo, że opóźniona to się przyłączę! ;)


Zasady:

- napisz kto Cię otagował i zamieść zasady TAG'u

- zamieść baner TAG'u i wymień 5 rzeczy z działu kosmetyki (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są Ci całkowicie zbędne, bo:

· mają tańsze odpowiedniki

· są przereklamowane

· amatorkom są niepotrzebne

· bo to sposób na niepotrzebne wydatki
http://www.blogger.com/img/blank.gif

Krótko wyjaśnij swój wybór. Zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek.

Zostałam otagowana przez: Anuullaa (za co Jej serdecznie dziękuję :* )

Na początku zastanawiałam się czy w ogóle są takie rzeczy z dziedziny kosmetyków, których nie chciałabym mieć... ale chyba tak ;)

1. Kremy BB - kiedyś myślałam, że fajnie byłoby wypróbować, ale jednak jestem tradycjonalistką i zwolenniczką makijażu typu - krem + podkład. Może kiedyś, kiedy w Polsce będą dostępne azjatyckie marki (o ile będą ;)) zmienię zdanie i upodobanie ;)


2. Markowe lakiery do paznokci, cienie do powiek czy róże do policzków, pomadki czy błyszczyki (Chanel, Dior, etc...) - póki co nie na moją kieszeń, a do tego uważam, że pośród tanich i średnich cenowo kosmetyków znajdzie się takie perełki kolorystyczne i jakościowe, że w zupełności zastąpią nam mega drogie marki :) I o ile na podkład czy puder jestem w stanie przeznaczyć trochę więcej kasy, to na resztę kolorówki zdecydowanie nie! ;)


3. Drogie aplikatory makijażu - markowe pędzle, beauty blendery i inne cuda ;) Być może ułatwiają makijaż, ale ja i tak najbardziej ufam... swoim palcom. Lubię wykonywać makijaż palcami, wtedy czuję się najpewniej. Do nakładania pudru czy różu używam sprawdzonych i tanich pędzelków :)


4. Kosmetyki mineralne - są dość trudno dostępne, nie do końca tanie, trzeba mieć wprawę w aplikowaniu ich, a do tego nie jestem w 100% przekonana do używania "suchych podkładów"

5. Specjalistyczne preparaty do odkażania czy pielęgnacji pędzli - uważam, że to zbędny luksus. Pędzelki można utrzymać w równie dobrej kondycji myjąc je zwykłym szamponem do włosów :)


Nie dość, że z dużym opóźnieniem, to na dodatek moje tagowe rozważania wcale nie są odkrywcze ;) Wybaczcie mi to. I obiecuję, że teraz będę prowadzić bloga regularniej!

Pozdrawiam serdecznie!

P.S. Przepraszam, że nie zaprosiłam nikogo do zabawy, ale po pierwsze moje blogowe znajome już się w to bawiły :( a jestem na tyle nowa, że nie mam ich zbyt wiele, a po drugie akcja trochę przedawniona, ale wszystkich chętnych serdecznie zapraszam!

poniedziałek, 27 lutego 2012

czasu brak! czasu brak! ;)

Niczego nie olałam, o otagowaniu pamiętam, wrócę niedługo. Póki co - czasu brak :(((( do zobaczenia!

sobota, 18 lutego 2012

Korektory - najgorsze, dobre i najlepsze. cz.1




Jeśli chodzi o makijaż - dzienny, wieczorowy, lekki czy mocny, uważam, że podkład i właśnie korektor to podstawa. Często, gęsto na mojej twarzy jest dużo "nieprzyjemności" do ukrycia (a to niedoskonałości, a to worki pod oczami, a to zaczerwienienia przy nosie), dlatego nie wyobrażam sobie makijażu, bez korektora.
Przygotowałam krótkie recenzje, kilku, najczęściej używanych przeze mnie w ostatnim czasie, korektorów (bo to jeszcze nie wszystkie, które mam Wam do pokazania).


1. Miss Sporty - So Perfect Stay, 2. Maybelline - Super Stay, 3. Max Factor - Pan Stick, 4. Bell - Multi Mineral, 5. Inglot - AMC - korektor w kremie.

Żeby lepiej przybliżyć siłę krycia czy kolor (chociaż niestety nie zdażyłam zrobić zdjęć w świetle dziennym :( ), tutaj, pieprzyk "bez niczego":





1. Miss sporty - So Perfect Stay - kolor 001 light.




Jest to, póki co, ale i od kilku już lat, numer jeden jeśli chodzi o korektory do tuszowania niedoskonałości (a przetestowałam ich naprawdę sporo i zawsze wracam do tego korektora). Według mnie ma same plusy
+ kolor - o dziwo u mnie pasuje i na zimę i na lato, stapia się z każdym odcieniem i konsystencją podkładu
+ cena - ok. 9zł
+ trwałość - zdecydowanie najtrwalszy, nie ściera się, nie brudzi
+ krycie - kilka warstw radzi sobie nawet z większymi niedoskonałościami
+ konsystencja - dość twardy, dzięki czemu trwały
+ nie podkreśla suchych skórek
+ nie zapycha, nie podrażnia - przynajmniej u mnie sprawdza się dobrze, nawet łagodząco i podsusza nieproszonych gości
+ opakowanie - ładne, lekkie i trwałe, pomimo, że często mam go przy sobie, wytrzymuje
Jedynym minusem może być to, że trzeba go porządnie rozprowadzić - ja wklepuję kilka warstw - wtedy nie jest widoczny i ładnie stapia się z cerą.

Ocena: 6/6



2. Mabelline - Super Stay - kolor 2 light/beige clair






Na temat tego korektora i jego super krycia przeczytałam wiele pochlebnych opinii, dlatego, nie wytrzymałam i postanowiłam wypróbować. Na początku byłam bardzo zachwycona efektem krycia jaki można uzyskać tym korektorem, jednak niezbyt długo trwał mój zachwyt.
Plusy:
+ bardzo mocne krycie - zakryje chyba wszystkie niedoskonałości
+ aplikator - lubie tego typu aplikatory, są wygodne (higieniczne czy nie to już inna bajka, ale makijaż to w końcu nie operacja na otwartym mózgu ;))
+ trwałość - bardzo dobra, wytrzymuje cały dzień
No i na tym kończą się zachwyty...
- kolor - korektor dostępny jest tylko w dwóch odcieniach - oba są ciemne, ziemiste, nieciekawe
- ciemnieje - i to bardzo, tworzy nieestetyczne plamy na twarzy, czy jest nałożony pod podkład czy na (i to u mnie zupełnie go dyskwalifikuje)
- cena - dość drogi - 25 - 30zł
- data - tylko 6m od otwarcia
- utlenia się - jakoś dziwnie w pojemniczku, na środku, kilka dni po otwarciu pojawiła się różowawa kreska (co to jest??)

Ocena: 4-/6


3. Max Factor - Pan Stick - kolor 12 true beige





Jakiś czas temu, kiedy miałam okres większych problemów z cerą, postanowiłam wypróbować właśnie Pan Stick'a. Zachęcona kolorem i opiniami testowałam i jako korektor i jako podkład.
Plusy:
+ kolor - naturalny i neutralny beż
+ krycie - dobre, da się nim zamaskować wszystko
+ opakowanie - przekonało mnie do siebie
I to by było na tyle...
- baaaardzo ciężki - nie tylko jako podkład, ale nawet używany jako korektor, co za tym idzie, nie polepszał stanu mojej cery, zapychał
- tłusty - a nawet bardzo tłusty - miejsca gdzie został nałożony po jakimś czasie zaczynają się świecić
- trwałość - średnia, spodziewałabym się czegoś lepszego - ściera się i brudzi
- tworzy efekt maski - czy nakładałam go w dużej ilości czy w naprawdę małej zawsze był widoczny na twarzy, podkreślał pory i zmarszczki

Ocena: 3+/6



4. Bell - Multi Mineral - kolor 1




Jest to kolejny korektor, z troszkę niższej półki cenowej ponadto lubię firmę Bell i postanowiłam wypróbować na sobie.
Plusy:
+ kolor - piękny, jasny, wpadający w lekko w żółty - dla mnie ideał (do tego nie ciemnieje)
+ konsystencja - miękki, kremowy, ale nie tłusty (podaję ją jako plus ponieważ aplikacja jest łatwa i przyjemna)
+ cena - ok. 8zł
+ opakowanie - lekkie, neutralne, wygodne
Ale nie do końca polubiliśmy się z tym korektorem
- niesamowicie podkreśla suche skórki - nawet tam, gdzie pojęcia o ich istnieniu nie miałam - żaden kosmetyk do tego stopnia nie podkreślał u mnie suchych skórek!
- krycie - bardzo delikatne (dlatego zmieniłam jego zastosowanie na korektor pod oczy i rozświetlacz przy łuku brwiowym)
- trwałość - bardzo szybko się ściera

Ocena: 3+/6



5. Inglot - AMC - korektor w kremie - kolor 66




Za namową ekspedientki w sklepie Inglot, zdecydowałam się na ten korektor i na początku byłam z niego zadowolona... Jednak później, okazało się, że korektor jest naprawdę nie udanym zakupem...
Plusy:
+ kolor - podoba mi się kolor - lekko żółty, idealnie pasował do mojej karnacji
+ opakowanie - estetyczne - aplikacja pędzelkiem wcale mi nie przeszkadzała
I to wszystko? Chyba tak...
- bardzo tłusty - tworzyły się błyszczące plamki w miejscu gdzie użyło się korektora
- trwałość - bardzo kiepska
- krycie - również kiepskie, nawet kilka warstw nie dawało sobie rady z niczym (później próbowałam go zużyć po oczy, ale tam też się nie nadawał)
- cena - ok. 25 zł (z tego co pamiętam, za taki produkt, to zdecydowanie za dużo :/)
Nie polubiliśmy się i chyba prawie pełne opakowanie wyląduje w koszu.

Ocena: 3-/6


Wkrótce c.d ;)
Pozdrawiam serdecznie

środa, 15 lutego 2012

Corine de Farme - krem nawilżający - miłe zaskoczenie!



Niestety mojej skóry tyczą się wszystkie możliwe problemy, prócz naczynek ;) Dlatego właśnie ze znalezieniem odpowiedniego kremu zawsze mam duży problem. Albo krem mnie podrażnia, albo zapycha, albo wysusza... Tak źle i tak niedobrze. A wiadomo, bez kremu nawilżającego makijażu i pielęgnacji sobie nie wyobrażam. Jednak trafiłam w życiu na kilka dobrych kremów :) Jednym z nich jest Corine de Farme - krem nawilżający.

"Krem nawilżający o lekkiej konsystencji z naturalnymi składnikami w 98%.
3% delikatnych składników syntetycznych dla zachowania trwałości i konsystencji.
Delikatna i lekka konsystencja pozwala na szybkie wchłanianie się kremu i nie zapycha porów.
Do cery wrażliwej i alergicznej.
Bez parabenów, barwników, alkoholu, fenoksyetanowu."




Do jego zakupu "namówił" mnie tonik z tej samej firmy, ale o nim później ;) Nie spodziewałam się, że krem za 15 zł (Boże broń, nie jestem materialistką, ale mam złe doświadczenia z kremami z różnych przedziałów cenowych) może spełniać wszystkie moje oczekiwania.
Przede wszystkim, krem mnie nie zapycha, hallelujah! ;) To dla mnie bardzo bardzo ważne. Drugą rzeczą jest ładne nawilżenie - naprawdę, na mojej skórze kremik bardzo szybko rozprawia się z suchymi skórkami. Ponadto nadaje się pod makijaż :) Nie roluje się (a tego w kremach nienawidzę) nawet nałożony większą warstwą. Ładnie się wchłania i bardzo szybko, co również dla mnie ważne, zwłaszcza kiedy się rano spieszę. Ma fajną - trochę żelową konsystencje, dlatego jest przyjemny w użyciu. Pozostawia skórę gładką i satynowo - matową. Pomimo, że jest to krem nawilżający - nie matujący, wydaje mi się, że nie powoduje większego błyszczenia, niż kremy matujące - może nawet sprawuje się, w kwestii matowienia, odrobinę lepiej.
Uzywam go również na noc, ze względu na ładne nawilżenie i uczucie gładkości i miękkości jakie pozostawia na mojej twarzy. Jedyne do czego można się przyczepić to zapach. Jest dość intensywny, drogeryjno - ziołowo - kwiatowy? ;) Mnie nie przeszkadza, nawet go lubię.


krem, po 3 minutach wchłania się prawie do matu.


Ocena: 5+/6
Dla mnie to bardzo dobry krem. Z pewnością sięgnę po niego jeszcze nie raz :)
Pozdrawiam

podkład Catrice Infinite Matt - 010 light beige



Niedawno, będąc w "trochę średnim" nastroju, postanowiłam kupić sobie coś co mi go poprawi ;). Wybór padł - oczywiście - na podkład: Catrice Infinite Matt. Zachęciła mnie szczególnie buteleczka - bardzo elegancka, cena - całkiem przyjemna (ok 25zł) i kolor - wreszcie nie wpadający w pomarańcz - 010 light beige :). Ponadto jak do tej pory nie miałam żadnego podkładu z Catrice, a naczytałam się dużo pozytywnych opinii o jego koledze z branży - Catrice Photo Finish.



Ze strony wizaż.pl:
"Matujący make up z 18h efektem `shine control`. Zawiera pigmenty odbijające światło. Zapewnia średnie lub mocne krycie bez efektu maski. Dzięki mocnemu nawilżeniu i beztłuszczowej konsystencji, make up nie wysusza skóry, a pozostawia uczucie gładkiej i delikatnej cery pełnej naturalnego blasku.

Skład: Aqua, Cyclopentasiloxane, Cyclohexasiloxane, Glycerin, PPG-18, Stearoyl Inulin, Sodium Chloride, Acrylates, Dimethicone Crosspolymer, Methyl Methacrylate Crosspolymer, Polysorbate 80, Hydrated Silica, Dimethicone, Aluminium Hydroxide, PEG-8, Ethylhexylglycerin, Trimethoxycaprylylsilane, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Phenoxyethanol, Parfum, Benzyl Salicylate, Butylphenyl, Methylpropional, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Hexyl Cinnamal, CI 77491, CI 77492, CI 77499 (Iron Oxides), CI 77891 (Titanium Dioxide)."



Jak już pisałam, przede wszystkim, urzekł mnie beżowy, jasny kolor podkładu - 010 light beige - raczej neutralny, bez różowych tonów - co dla mnie jest wielkim plusem. Raczej nie ciemnieje, a jeśli, to minimialnie. Po drugie, matowe, szklane opakowanie prezentuje się naprawdę dobrze. Wyglądem nie odbiega w ogóle od podkładów z najwyższej półki. Do tego widać ile podkładu zostało w środku. Buteleczka posiada wygodny aplikator w postaci pompki (jedynym utrudnieniem może być to, że pompka jest dość hojna i za każdym razem - bez względu na siłę nacisku - "wydaje" nam dość dużo podkładu :| ). Kolejną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę jest konsystencja. Jak najbardziej pozytywna - nie jest to typowy płynny podkład - coś bardziej w rodzaju pianki? ale też nie konkretny mus. Coś przyjemnego :) Bardzo ułatwia aplikację, nawet palcami. Nie pozostawia smug.
Zapach także przyjemny - ale wiem, że nie wszystkim będzie się podobał bo jest dość intensywny. Mnie przypomina zapach miodu :) Ale zapach szybko znika, dlatego nie powinien stanowić problemu.
Krycie podkładu jest raczej średnie. Na pewno nie uda nam się ukryć większych niedoskonałości (korektor, korektor!), ale z zaczerwienieniami i mniejszymi niepożądanymi gośćmi na naszej twarzy spokojnie sobie poradzi :). Ładnie ujednolica koloryt.
Jeśli chodzi o mat, to chwilę po aplikacji buzia się świeci, ale po odczekaniu kolejnej chwili, podkład ładnie stapia się z buzią i wchłania do satyny. Nie jest to mega płaski mat (za którym ja nie przepadam, bo wyglądam "ziemiście i zmęczenie"). Ja wolę go raczej delikatnie utrwalić pudrem. Oczywiście zapewnienie o 18 godzinach matu nie jest prawdziwe ;) Wątpie żeby którykolwiek podkład sobie z tym poradził, ale kilka godzin, nawet intensywnych, wytrzyma ładnie. Pod wieczór, wiadomo, buzia zaczyna się lekko błyszczeć.
Trwałość raczej dobra, ale nie jest to podkład w stylu Revlon Colorstay, który jest niezdarty (ale na mojej buzi daje efekt sztucznej "szpachli"). Pod koniec dnia ściera się lekko, ale równomiernie. Nie pozostawiając na twarzy plam. Podkład należy raczej do brudzących telefony, palce - ale na szczęście nie jakoś dramatycznie.
Aha, co do zapychania, to niczego takiego nie zauważyłam (a mam cerę baaardzo podatną na zapychanie :( )


podkład Catrice, Infinite Matt, kolor 010 light beige, w zimowym ;) świetle dziennym.


"gotowy" makijaż wykonany Catrice Infinite Matt, z użyciem pudru matującego Manhattan Clearface i korektora Miss Sporty So Perfect Stay

Ogólny efekt jest bardzo przyjemny: Catrice Infinite Matt nie daje efektu maski i ładnie stapia się ze skórą. :) Cieszę się z zakupu i pewnie nie raz do niego wrócę. U mnie sprawdza się naprawdę dobrze, ale wiadomo, co cera to inne upodobania :)
Ja jednak polecam, wypróbować nie zaszkodzi. :)
Ocena: 5/6

Pozdrawiam!

sobota, 11 lutego 2012

Dieta, dieta czyli jak żyć bez kotleta ;)

Kiedy ostatnio moja waga przekroczyła liczbę 65... postanowiłam trochę wziąć się za siebie, bo w końcu początek roku to najlepsza okazja, przed wiosną, przed latem jest lepsza motywacja by być na diecie, ćwiczyć i zadbać o swoje "zimowe" ciało. :) Ostatni raz na skutecznej (dla mnie) diecie, którą nazywam dietą warzywno-niskokaloryczną, byłam prawie 5 lat temu, kiedy zaczynałam studia. Teraz powtórka z rozrywki, bo znów zaczynam studia, tyle, że magisterskie i jakoś tak... melancholijnie się zrobiło.
Jeśli chodzi o menu mojej diety to nie jest ściśle sprecyzowane. Nie jem białego pieczywa, makaronów (ogólnie wyrobów mącznych staram się unikać), słodycze ograniczyłam do minimum (super zamiennikiem słodyczy są płatki śniadaniowe, czekoladowe albo jakiekolwiek lubimy z jogurtem naturalnym, oczywiście w przyzwoitych ilościach, bo wszystko ma kalorie :) dobrze jest wybrać te z błonnikiem lub owoce, także suszone). Moja dieta składa się głównie z warzyw (ale oczywiście też nietłustych serów, chudego mięska i ryb od czasu do czasu, żeby nie wycieńczyć organizmu! Wiadomo, z dietami trzeba uważać.) Piję dużo wody, staram się ćwiczyć i więcej chodzić, chociaż z takimi temperaturami za oknem jest ciężko ;) Stosuje serum i peeling wyszczuplający Evelline (o czym napisze później, jak będę mogła się wypowiedzieć o rezultatach). Mniej więcej tak wygląda moja większa dbałość o siebie w ostatnich czasach. Lubię to - wtedy czuję się lepiej, lżej i jakoś tak... umiem się bardziej zorganizować :)

Dlatego też ostatnio dużo bardziej kombinuje z rożnymi niskokalorycznymi, ale smacznymi i pożywnymi daniami :) Dzisiaj zrobiłam sałatkę z surowego kalafiora, która nawet całkiem nam (mi i mojemu W.) smakowała :) Może ktoś kiedyś skorzysta, bo jest prosta, "szybka", w miarę tania i pożywna :)

Potrzebne nam będą:
- 1 kalafior
- 3 pomidory
- 1/2 puszki groszku konserwowego
- 1/2 małej cebuli
- duże opakowanie jogurtu naturalnego
- dwa sosy sałatkowe czosnkowe np. Winiary

Kalafior myjemy, wykrawamy i wyrzucamy niepotrzebne, twarde kawałki, rozdzielamy na małe różyczki, wkładamy do garnka i zalewamy wrzątkiem, zostawiamy na 2 minuty. Następnie odlewamy, przekładamy do docelowej ;) miseczki.



Pomidory kroimy w kostkę i razem z groszkiem i posiekaną drobno cebulą dodajemy do kalafiora.



Jogurt mieszamy z sosami czosnkowymi i wlewamy do naszej sałatki. Dobrze mieszamy, przyprawiamy do smaku. Przed podaniem/zjedzeniem ;) warto schłodzić :) - będzie lepsza.



Oczywiście to jest sałatka w wersji light. Kto nie przestrzega diety może ją zrobić po swojemu :) dodając zamiast jogurtu majonez.
Gotowe.



Smacznego. :)


Może znacie jakieś fajne przepisy na sałatki i surówki? Albo dania niskokaloryczne? Chętnie poczytam i wypróbuję :)
Pozdrawiam!